Nigdy nie powinniście bać się tego, czym zostaliście obdarzeni, a raczej powinniście nauczyć się, jak używać tych darów z korzyścią dla siebie i innych.
Uciekająca z domu Talia nie spodziewała się, że na swojej drodze spotka zagubionego towarzysza, który jak się okazuje, wybrał ją z grona wielu innych, by ta stała się Heroldem. Nim jednak to tego dojdzie, musi pobierać nauki w Kolegium Heroldów, gdzie dowie się wiele więcej niż z miejscowych plotek, a przy okazji okaże się, iż ma być kimś więcej niżeli Heroldem. Jaką funkcję obejmie Talia? Czy odnajdzie się w nowym życiu?
Jak widać moja faza na książki z gatunku fantasy, jeszcze się nie zakończyła i tym razem postanowiłam sięgnąć po coś, co będzie towarzyszyć mi dłużej niż jeden wieczór, a “Heroldowie Valdemaru” okazali się idealnym kandydatem do tego. I choć ilość stron przekraczająca 800 ogromnie mnie przerażała, fakt, że są to 3 tomy w jednej książce, zneutralizował to uczucie, a przy okazji sprawił, że zapoznałam się z całą trylogią, do czego mogłoby nie dojść w przypadku gdyby tomy byłby wydane osobno.
Jeden raz to przypadek; dwa, zbieg okoliczności. Ale trzy razy to już spisek.
“Strzały królowej”
Aby sięgnąć po ten tom, musiałam przełamać strach przed rozczarowaniem i obawę związaną z tym “A co jeśli nie spodoba mi się to na tyle, by sięgnąć po kolejne dwa tomy?”. Na swoje szczęście, mogłam przestać zamartwiać się, gdyż pierwszy tom na prawdę mnie zaintrygował. Autorka nie wrzuca nas od razu na głęboką wodę w świat fantasy, a pozwala poznać nam go, towarzysząc w procesie stawania się heroldem przez główną bohaterkę Talię, która mimo ciekawej historii momentami irytowała mnie swoją lekką infantylnością, choć warto zaznaczyć, że w chwilach wymagających, wykazywała się dużą dojrzałością.
Nie ma radości, której nie poprzedza gorycz żalu.
“Lot strzały”
Drugi tom jak i pierwszy budził we mnie wiele obaw, tym razem jednak były one ukierunkowane w zupełnie inną stronę, a mianowicie bałam się, że historia będzie mniej ciekawa i stanie się monotonna. I choć ta część była bardziej przewidywalna oraz znacznie wolniejsza, przez ciekawe wydarzenia, było to dla mnie okej. Zdecydowanie najbardziej z całego tomu podobały mi się historię Valdemartu, które prócz wyjaśnienia aspektów uniwersum wprowadzały wiele nowej wiedzy, a na dodatek były ciekawe.
Nikomu nie udaje się przejść przez życie, nie nabawiwszy się przy tym blizn.
“Upadek strzały”
Pierwsze dwa tomy były dobre, może nie na tyle bym zachwycała się nimi nie wiadomo jak, jednak na pewno polecałabym je natomiast trzecia część, wzbudziła we mnie wiele przemyśleń odnośnie tego, czy aby na pewno, zwłaszcza po zakończeniu, które nie ukrywajmy mimo tego, iż jest urocze, nie wyjaśnia niektórych wątków, co dla mnie jednakże stanowi minus. Warto jednak zaznaczyć, iż w internecie krąży wiele spekulacji odnośnie tego, że wątki te są rozwinięte i wyjaśnione w innej serii autorki, jednak czy jest to prawda, nie wiem i wydaje mi się, że mimo wszystko nie przekonam się o tym. Aby nie było samych minusów o tym tomie, to pora na coś pozytywnego, a mianowicie całość procesu stawania się Heroldem jest tutaj bardzo dobrze napisana i ciekawa. Sam styl pisania autorki we wszystkich trzech tomach jest przyjemny i lekki, dzięki czemu mimo swojej dużej objętości przez fabułę książki płyniemy.
Podsumowując, uważam książę autorstwa Mercedes Lackey “Heroldowie Valdemaru” za historię, po którą warto sięgnąć mimo tego, iż może ona odstraszać swoją objętością. Proces stawiania się Heroldem i losy bohaterki związane z tym są bardzo ciekawe i mimo tego, iż książka po raz pierwszy została wydana prawie 30 lat temu, a nowe wydanie jest wznowieniem i połączeniem tomów w jedną książkę, totalnie nie czuć tego, w jakich czasach była pisana. Kończąc, czy polecam ją? Tak, lecz muszę zaznaczyć, iż może ona nie każdemu się spodobać, choć warto wyrobić sobie o niej zdanie indywidualnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)