Wiemy dobrze, że niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Być może czeka na to, by wykorzystać okazję i się z nami skonfrontować. Być może ukryte jest w słowach i gestach ważnej dla nas osoby. Być może niebezpieczeństwo jest w każdym z nas, lecz zajmuje to długo by je zauważyć. Na początku lat 60. ubiegłego wieku niebezpieczeństwo było ukryte w Harlemie. W swojej nowej powieści pt. "Rytm Harlemu" Colson Whitehead doskonale przedstawił działanie miasta za pomocą barwnych postaci.
Nr recenzji: 661
Tytuł: "Rytm Harlemu"
Autor: Colson Whitehead
Data polskiego wydania: 1 czerwca, 2022
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 480
Autor recenzji: Julianna Kucner
W moim odczuciu: 8/10
W roku 1959 hotel Theresa czasy świetności ma już za sobą, ale może się poszczycić tym, że mieszkali w nim Ella Fitzgerald czy Duke Ellington i nadal nocują tam ludzie na tyle bogaci, że warto pokusić o włamanie do tamtejszego skarbca.
Ray Carney, dumny właściciel sklepu meblowego na Harlemie, zostaje wplątany w kradzież klejnotów, co zmusza go do zmierzenia się z trudnymi warunkami, przed którymi stają mieszkańcy dzielnicy próbujący awansować społecznie. Wygląda na to, że jedyną drogą, by to osiągnąć, jest całkowite zanurzenie się w świecie kryminalistów. Ale czy ich metody działania się bardziej amoralne niż to, co Carney widzi u biznesmenów i elit finansowych w kraju, który został zbudowany na przestępstwie?
Okładka jest piękna tak samo, jak namalowany został Harlem w powyższej pozycji. Autor daje nam mnóstwo detali – pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że dokładny rysopis Nowego Jorku i ulic, których przecież jest mnóstwo! Miejsce i czas akcji zostały szczegółowo opisane – nawet ludzie nieznający tego miasta z łatwością się w nim odnajdą dzięki Whiteheadowi. Społeczność została solidnie ujęta, zgodnie z ówczesnymi realiami. Ciekawie było zanurzyć się w tym niezwykłym klimacie i niekonwencjonalnym historycznym tle..
Sam temat, który omawiał autor, był niezwykle interesujący i trafny, jeśli chodzi o mój gust. Coś jednak poszło nie tak, ponieważ styl autora kompletnie mi nie pasował. Nie tyle, co nudziłam się podczas czytania (bo nie można było się nudzić przy takiej ilości nazwisk, nazw miejsc oraz wydarzeniach), lecz zwyczajnie męczył mnie niepoukładany i wyrwany z kontekstu sposób przedstawienia treści. Naprawdę ubolewam, że powieść nie okazała się lepszym trafem, lecz może inne pozycje o podobnej tematyce skradną moje serce.
Bohaterowie za to zostali wykreowani świetnie. Doskonale zostały ukazane wewnętrzne sprzeczności i rozterki Raya Carneya, który nie do końca mógł się odnaleźć w zupełnie nowym środowisku. Jednak potem okazuje się, że jako syn jednego z gangsterów Harlemu zdaje się mieć to we krwi. Musi jednak cały czas pamiętać o bezpieczeństwie swojej żony Elizabeth i dwójki dzieci, więc sami rozumiecie, jak wielką wagę ma to, w co się wplątał.
Ponadto Whitehead brutalnie ukazuje ówczesny podział narodościowy – mocno zakorzeniony rasizm i społeczność, która wytrwale trzyma się swoich dość destrukcyjnych poglądów. Szanuję autora za dokładne obeznanie w temacie i ogromną wiedzę, którą postanowił się z nami podzielić.
Reasumując, gdyby historie spod pióra Colsona Whiteheada okazały się choć trochę bardziej spójne, byłaby to książka doskonała. Uważam jednak, że wciąż można się na nią pokusić, ze względu na ciekawą tematykę i realną, szczegółową wiedzę. Nie zaprzeczam, że można się wiele nauczyć i wzbogacić swoją moralność.
Wydawnictwu Albatros dziękuję za egzemplarz recenzencki, autorowi życzę dalszych sukcesów, natomiast czytelników, tak jak zawsze, proszę o krótki komentarz poniżej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)