Kościół nieodłącznie kojarzy nam się z władzą, pieniędzmi i
wpływami. Niektórzy są w stanie zabić, aby to osiągnąć.
Tytuł: Watykański spisek
Autor: Mateusz Piechulski
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 108
Ocena: 5/10
Umiera papież. Naturalną koleją rzeczy jest wybór nowej
głowy kościoła. Na konklawe zjeżdżają się dostojnicy kościelni, którzy mają
tego wyboru dokonać. Po czterech dniach decyzja zapada. Nowy papież – Marc
Bosque nie był jednogłośnym kandydatem, są tacy którym wybór ten jest bardzo
nie na rękę. Zawiązuje się zmowa pomiędzy kilkoma kardynałami, którzy już
podczas obrad planują jak obalić i jak pozbyć się nowego papieża. Każdy z
kardynałów biorących udział w spisku pochodzi z innej części świata, nie wpływa
to jednak na ich działania i komunikację. Każdy z nich w swoim otoczeniu
zakłada „fundację”, która gromadzi środki pieniężne na utrzymanie ich tajnego
stowarzyszenia i kosztów z nim związanych. Jednym z pierwszych ważniejszych
kroków, jakie podejmuje stowarzyszenie jest obsadzenie na stanowisku
papieskiego kamerlinga swojego człowieka – Hansa Boehme – skarbnika
szwajcarskiego kościoła. Dzięki temu zabiegowi, czwórka spiskowców śledzi na
bieżąco poczynania papieża Marka VIII, bo takie imię przybiera Mark Boscue.
Sprawy zaczynają się komplikować, kiedy jeden z członków stowarzyszenia Josh
Marongo zostaje znaleziony martwy w rezerwacie dla zwierząt. Czy reszta
spiskowców powinna zacząć bać się o swoje życie?
Książka krótka i tak jak zwykło się mówić, że liczy się
jakość, a nie ilość to w tym konkretnym przykładzie niestety się to nie
sprawdziło. Osobiście odebrałam ją jako dłuższe opowiadanie, może konspekt na
bazie którego książka ma powstać, bo historia ma potencjał. Główny wątek, który
opiera się na intrydze kardynałów w żaden sposób nie został wytłumaczony przez
autora. Nie wiemy dlaczego chcą oni obalić papieża, nie wiemy nic o papieżu ani
o samych motywach kardynałów. Autor „pędzi” w swojej historii nie zaznajamiając
czytelnika z głównymi bohaterami, ich życiem, nie tłumaczy dlaczego podejmują
takie, a nie inne decyzje. Do końca też nie wiem do czego dążyło
stowarzyszenie, jakie miało plany i jaki dokładnie cel członkowie
stowarzyszenia chcieli osiągnąć.
W moim odczuciu książka jest jak film oglądany w trybie
„przyśpieszonym”, a czytelnik to bierny widz, któremu obrazy przelatują przed
oczami i na których nie musi się skupiać. Główne postacie napisane zostały po
macoszemu i w większości odebrałam je jako zarysy osób, nie wyróżniają się, nie
wzbudzają emocji w czytelniku. W żaden sposób nie utożsamiamy się z nimi, kolokwialnie
mówiąc było mi w zasadzie wszystko jedno, kto kogo obali. Pomysł na książkę
jest dobry, ale niedopracowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)