Nazwisko Grahama Mastertona jest mi znajome od dawna - po raz pierwszy sięgnęłam po jego powieść jako młodsza nastolatka, a następnie pochłonęłam kilka kolejnych. Póżniej miałam jednak kilkuletnią przerwę, gdyż w jednej z książek trafiłam na zbyt drastyczny, jak na moją ówczesną wrażliwość, opis śmierci (z szarymi fragmentami mózgu rozbryźniętymi na ścianach toalety), co odrzuciło mnie od twórczości tego autora. Kiedy pojawiła się zapowiedź „Domu stu szeptów”, opisywanego jako nowe spojrzenie na klasyczną opowieść o nawiedzonym domu, wzbudziła ona moje zainteresowanie na tyle, aby po latach dać mu kolejną szansę. Tym razem wiedziałam już, czego mniej więcej mogę się spodziewać i stwierdzam, iż pozycja ta, pomimo kilku zastrzeżeń, sprostała moim oczekiwaniom.
Tytuł: Dom stu szeptów
Data polskiego wydania: 15.09.2021
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 352
Autor recenzji: Kaja
Ocena: 7/10
Największym, jak dla mnie, atutem tej powieści, jest sposób w jaki skonstruowano fabułę - znajomy z wcześniejszych powieści grozy Mastertona i bardzo dla niego charakterystyczny - normalnym ludziom przydarza się coś nadprzyrodzonego, wobec czego czują się zupełnie bezradni, zaczynają więc szukać pomocy u znawcy danego tematu, poznają genezę nadprzyrodzonych zjawisk, a następnie, z pomocą owego znawcy, wychodzą z opresji. Co jest dla mnie ciekawsze od wartkiej akcji, to płaszczyzna narracyjna - bardziej bowiem interesuje mnie, dlaczego wroga siła występuje w takim a nie innym miejscu i formie i na czym konkretnie polega jej działanie, niż sam moment starcia. Z tym autor radzi sobie świetnie - nie tylko w tej, ale i w każdej innej jego książce dostajemy solidnie i logicznie uargumentowany ciąg przyczynowo-skutkowy. Jeśli chodzi o konstrukcję bohaterów - to wypada już nieco słabiej - Masterton nie wgłębia się w meandry ich psychiki, a cechy osobowości możemy wywnioskować raczej poprzez obserwację zachowań w konkretnych sytuacjach, aniżeli wnikliwy opis charakteru. Co ciekawe, żadna z postaci nie przejawia niedowierzania względem nadprzyrodzonych zdarzeń - wydaje się, że wszyscy przyjmują je ze stoickim spokojem, może ewentualnie z lekkim zdumieniem, natomiast praktycznie nie zdarza się, aby podważali autentyczność własnych doświadczeń.
Ogromną zaletą powieści jest fakt, iż autor bogato czerpie z lokalnego folkloru. Akcja powieści umiejscowiona jest na odludziu, w ponurym starym domu otoczonym wrzosowiskiem, w okolicy, na temat której mieszkańcy nielicznych sąsiadujących posesji od pokoleń opowiadają ponure historie o starym diable porywającym nieochrzczone dzieci. Kiedy w toku fabuły bohater zgłębia fakty historyczne, okazuje się, iż przed laty faktycznie w tym rejonie dochodziło do licznych zaginięć i niewyjaśnionych śmierci, które w pewnym momencie znienacka ustały. Opowiedziana historia jest bardzo spójna, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Mam jednak istotne zastrzeżenie względem zakończenia: troje niezależnych od siebie ludzi, wiedzących z jaką siłą się mierzą i posiadających pewne narzędzia, takie jak wiara czy magia, ginie, próbując pokonać złowroga siłę, natomiast udaje się to osobie, która postanawia postawić wszystko na jedną kartę i spróbować, posługując się jedynie własnych sprytem. Nasunęło mi to skojarzenie z baśniami dla dzieci, gdzie w końcu dobro zwycięża, a zło zostaje pokonane przez najbardziej niepozornego z bohaterów, który wykazał się niebanalnym sposobem myślenia i znalazł rozwiązanie, na które mający większą wiedzę i doświadczenie zwyczajnie nie wpadli.
Jak wspomniałam we wstępie, w niektórych swoich powieściach Masterton opisuje śmierć w nieprzyjemnie szczegółowy, fizjologiczny sposób. Tutaj także czytelnik tego nie uniknie - jest element pozbawiania kości i wciągania cała wraz z organami wewnętrznymi w ścianę. Jeśli o mnie chodzi - podtrzymuję swoją opinię, iż jest to niepotrzebne i zwyczajnie niesmaczne epatowanie okrucieństwem.
W notce na początku książki autor wspomina, że inspiracją stała się jego wycieczka do Polski i coś w rodzaju iluminacji dawnych zdarzeń, którą poczuł przykładając dłoń do starych murów. Aspekt nadprzyrodzony zasugerowany przez tę wypowiedź, prawdopodobnie jest chwytem marketingowym, a jednak przy odrobinie dobrej woli można uznać, że stanowi sugestię atmosfery zawartej w książce.
Podsumowując - pomimo kilku negatywnych spostrzeżeń, całość oceniam pozytywnie. Sięgając po nową powieść Mastertona, wiedziałam mniej więcej, czego mogę się spodziewać i to właśnie dostałam, a ten typ przewidywalności, do którego chce się wracać, jest w moim odczuciu zaletą. Ponadto, lektura ta świetnie wpasowała się w jesienną aurę, gdyż pogoda za oknem świetnie odzwierciedlała tę z książki. Pomimo, iż nietrudno mnie przestraszyć, nie musiałam przerywać wieczornego czytania, a więc osoby poszukujące ekstremalnie mocnych wrażeń z lekturą powinny raczej poszukać ich gdzie indziej, natomiast szczerze mogę polecić tę pozycję jako dobrą historię na coraz dłuższe jesienne wieczory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)