Jestem tak zaabsorbowana brakiem jakichkolwiek wartości w tej powieści, że nawet nie wiem, co mogłabym napisać we wstępie. Wszystko już po prostu było. Nie dostrzegłam nic wyróżniającego się na znanym już wszystkim i powielanym schemacie. Prostota jest dobrą rzeczą, ale w nadmiarze nie prowadzi do niczego dobrego. Czasami trzeba po prostu odciąć się od monotonnej rutyny.
Nr recenzji: 473
Tytuł: Casa della Felicità
Autor: Melitta Ambrossini
Data polskiego wydania: 30 września, 2021
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 176
Autor recenzji: Julianna Kucner
W moim odczuciu: 2/10
Aleksandra mieszkająca we Wrocławiu jest dziennikarką śledczą i specjalistką od trudnych i drażliwych tematów. Choć w pracy wykazuje się odwagą i odnosi coraz większe sukcesy, w życiu codziennym wciąż ogląda się za siebie, boryka z lękami i samotnością. Dynamicznie rozwijająca się znajomość z bogatym biznesmenem skłania ją do podjęcia kolejnego śledztwa. Jednak tym razem nie wszystko pójdzie po jej myśli, a młoda kobieta zostanie uwikłana w "niebezpieczną" aferę, której konsekwencje mogą okazać się tragiczne. Czy ryzykowna gra, w którą wplątał ją niepokorny biznesmen, ma jakiekolwiek reguły? A jeśli tak, to jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za ich poznanie?
Nawet nie macie pojęcia, jak ciężko jest mi zabrać się do napisania tej recenzji. Nie odczuwałam praktycznie żadnej przyjemności z tytułowej powieści, a zobowiązana ją byłam przeczytać od deski do deski, by moja konstruktywna krytyka, rzeczywiście była konstruktywna. Tak więc może od razu przejdźmy do rzeczy, bym jak najszybciej mogła mieć to za sobą.
Otrzymałam akurat egzemplarz recenzyjny przed korektą, więc nie powinnam brać pod uwagę okładki, ale nie sądzę, by ta się zmieniła. Jest okropna. Zdecydowałam się na tę pozycję, bo myślałam, że chociaż jej wnętrze okaże się bardziej imponujące. Ponadto miałabym wyrzuty sumienia, bo przecież przysłowie mówi "nie oceniaj książki po okładce". Cóż, w tym przypadku mogłam ją akurat ocenić. Wyrzuty sumienia są już lepsze, niż to, co znajdziemy w środku. Pomijając fakt, że przez prawie dwieście stron musiałam męczyć się z przewidywalnym i niebudującym żadnego napięcia scenariuszem, próbowałam po prostu z całych sił znaleźć jakąkolwiek wartość lub coś oryginalnego i jedyne co przychodzi mi do głowy to imiona głównych bohaterów. Mariusz i Ola. Chyba nie muszę więcej tłumaczyć.
Cała fabuła jest tak pozbawiona adrenaliny, zwrotów akcji i punktu kulminacyjnego, że w pewnym momencie miałam ochotę po prostu zapakować książkę do pudełka i odesłać z powrotem do wydawnictwa. Z całym szacunkiem dla Novae Res, ale nie mam pojęcia, kto zdecydował to wydać i co ten ktoś miał w głowie. Gdyby chociaż autorka wykazała się jakąś wiedzą albo zrobiła porządny Research! Przecież nawet praca dziennikarki została opisana w sposób wręcz szyderczy. Pisanie artykułu raz na dwa tygodnie, przesuwanie terminów i branie urlopu, kiedy się chce? Błagam was! W dodatku te stereotypowe szpilki i garsonka. Nie wspomnę też o braku żadnej reakcji na traumatyczne wydarzenia i logiki. Otóż moi drodzy albo trafiła nam się kolejna bohaterka z syndromem sztokholmskim, albo zaufanie w tej historii po prostu nie istnieje.
Z narracją też były jakieś problemy. Raz w pierwszej osobie, raz w trzeciej. Nie mam pojęcia co się tam w ogóle działo. Wszystko było tak zagmatwane, nudne i irytujące jednocześnie, że chyba sami rozumiecie moją frustrację. O męskiej postaci nawet nie będę się wypowiadać, bo musiałabym od razu zrobić kilkustronowy esej.
Powieść ta osiągnęła taki poziom, że w pewnym momencie musiałam na pewno sprawdzić, czy czytam właściwą książkę, bo fabuła była tak podobna do innych, że dobiegły mnie wątpliwości.
Podsumowując, nie róbcie sobie tego i nie czytajcie tej powieści, bo nadszarpniecie sobie tylko nerwy. Muszę w końcu nauczyć się, że literatura kobieca to jeden wielki chaos. Chyba przerzucę się na jakieś bajki ilustrowane dla dzieci, bo powoli tracę cierpliwość. To nie jest groźba, ale jak jeszcze raz przeczytam coś o dziennikarce zajmującej się wydziałem kryminalnym, która zakochuje się w milionerze zaplątanym w jakieś afery i która mieszka z nim już po dwóch dniach, to przysięgam, że stracę nad sobą panowanie.
Nawet nie macie pojęcia, jak ciężko jest mi zabrać się do napisania tej recenzji. Nie odczuwałam praktycznie żadnej przyjemności z tytułowej powieści, a zobowiązana ją byłam przeczytać od deski do deski, by moja konstruktywna krytyka, rzeczywiście była konstruktywna. Tak więc może od razu przejdźmy do rzeczy, bym jak najszybciej mogła mieć to za sobą.
Otrzymałam akurat egzemplarz recenzyjny przed korektą, więc nie powinnam brać pod uwagę okładki, ale nie sądzę, by ta się zmieniła. Jest okropna. Zdecydowałam się na tę pozycję, bo myślałam, że chociaż jej wnętrze okaże się bardziej imponujące. Ponadto miałabym wyrzuty sumienia, bo przecież przysłowie mówi "nie oceniaj książki po okładce". Cóż, w tym przypadku mogłam ją akurat ocenić. Wyrzuty sumienia są już lepsze, niż to, co znajdziemy w środku. Pomijając fakt, że przez prawie dwieście stron musiałam męczyć się z przewidywalnym i niebudującym żadnego napięcia scenariuszem, próbowałam po prostu z całych sił znaleźć jakąkolwiek wartość lub coś oryginalnego i jedyne co przychodzi mi do głowy to imiona głównych bohaterów. Mariusz i Ola. Chyba nie muszę więcej tłumaczyć.
Cała fabuła jest tak pozbawiona adrenaliny, zwrotów akcji i punktu kulminacyjnego, że w pewnym momencie miałam ochotę po prostu zapakować książkę do pudełka i odesłać z powrotem do wydawnictwa. Z całym szacunkiem dla Novae Res, ale nie mam pojęcia, kto zdecydował to wydać i co ten ktoś miał w głowie. Gdyby chociaż autorka wykazała się jakąś wiedzą albo zrobiła porządny Research! Przecież nawet praca dziennikarki została opisana w sposób wręcz szyderczy. Pisanie artykułu raz na dwa tygodnie, przesuwanie terminów i branie urlopu, kiedy się chce? Błagam was! W dodatku te stereotypowe szpilki i garsonka. Nie wspomnę też o braku żadnej reakcji na traumatyczne wydarzenia i logiki. Otóż moi drodzy albo trafiła nam się kolejna bohaterka z syndromem sztokholmskim, albo zaufanie w tej historii po prostu nie istnieje.
Z narracją też były jakieś problemy. Raz w pierwszej osobie, raz w trzeciej. Nie mam pojęcia co się tam w ogóle działo. Wszystko było tak zagmatwane, nudne i irytujące jednocześnie, że chyba sami rozumiecie moją frustrację. O męskiej postaci nawet nie będę się wypowiadać, bo musiałabym od razu zrobić kilkustronowy esej.
Powieść ta osiągnęła taki poziom, że w pewnym momencie musiałam na pewno sprawdzić, czy czytam właściwą książkę, bo fabuła była tak podobna do innych, że dobiegły mnie wątpliwości.
Podsumowując, nie róbcie sobie tego i nie czytajcie tej powieści, bo nadszarpniecie sobie tylko nerwy. Muszę w końcu nauczyć się, że literatura kobieca to jeden wielki chaos. Chyba przerzucę się na jakieś bajki ilustrowane dla dzieci, bo powoli tracę cierpliwość. To nie jest groźba, ale jak jeszcze raz przeczytam coś o dziennikarce zajmującej się wydziałem kryminalnym, która zakochuje się w milionerze zaplątanym w jakieś afery i która mieszka z nim już po dwóch dniach, to przysięgam, że stracę nad sobą panowanie.
Wydawnictwu Novae Res dziękuję za egzemplarz recenzecki (przynajmniej dostałam nauczkę), autorce życzę dalszych sukcesów, a czytelników tak jak zawsze proszę o komentarz poniżej :)
Ponadto zapraszam na naszego bookstagrama – tzczytelnika <3
Ponadto zapraszam na naszego bookstagrama – tzczytelnika <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)