Bohaterowie literaccy to twory ulotne i tymczasowe. Stanowią coś pomiędzy personifikacją wyobrażeń ich autora a odzwierciedleniem idei i ducha swoich czasów. Z biegiem lat wymagania czytelników się zmieniają, a co za tym idzie, zmienia się także sposób kreowania postaci literackich. W świecie, w którym niektóre z dawnych wartości stają się wyświechtanym frazesem, ogromną sztuką jest stworzenie bohatera, który zaskarbi sobie sympatię i uznanie odbiorcy bez względu na to, jak wiele czasu upłynie od pierwszej publikacji powieści. Tacy bohaterowie, bliscy pokoleniu naszych dziadków, z dużą dozą prawdopodobieństwa przemówią i do naszych wnuków z podobną mocą, z jaką przemawiają do nas. Arsene Lupin niewątpliwie zalicza się do tego zaszczytnego grona.
Książka miała swoją premierę w roku 1905, zatem obecnie, po upływie ponad stulecia, można zaryzykować stwierdzenie, iż weszła ona do kanonu klasyki gatunku. Przygody Arsene Lupine’a stanowią cykl składający się z kilkunastu tomów stanowiących zbiory opowiadań, gdzie klamrę spajającą całość stanowi postać głównego bohatera. Pod względem konstrukcji i fabuły książki te nasuwają skojarzenie z opowieściami o Sherlocku Holmesie, a zatem z pewnością miłośnicy tego drugiego znajdą w nich coś dla siebie. Na uwagę zasługuje sposób narracji, albowiem jest ona bardzo niejednorodna: czasem pierwszo- czasem trzecioosobowa, w niektórych z opowiadań sam protagonista opowiada nam swoje przygody, w innych zaś obserwujemy je z perspektywy jego biografa. Do stylu tego początkowo podeszłam z pewną dozą nieufności, jednakże szybko spostrzegłam, że w każdym przypadku jest jednakowo urozmaicony i spójny, a zmiana punktu widzenia pozwala na bliższe poznanie postaci. W poszczególnych opowiadaniach zmienia się również nastrój: czasem są one lekkie i zabawne, czasem poważne, czasem wprowadzają atmosferę grozy i trzymają w napięciu. Kolejnym atutem jest miejsce akcji: Paryż z początku XX wieku. Przepiękne scenerie, rewolucja przemysłowa gdzieś w tle. Miasto głośne i tętniące życiem. Co ciekawe, pomimo iż autor podchodzi do opisu scenerii dość pobieżnie (co niejako narzuca mu forma opowiadania), doskonale udaje mu się uchwycić lokalny koloryt. Podczas lektury niejednokrotnie atmosfera miasta była wyczuwalna dla mnie równie wyraźnie, jak podczas czytania złożonych opsów miejsc. Z czystym sumieniem stwierdzam więc, że styl pisania autora całkowicie spełnia moje oczekiwania.
Teraz chciałabym skupić się na samym bohaterze, albowiem - w moim odczuciu - jest on istotniejszy dla obioru całości aniżeli jego przygody. O ile poszczególne historie z pewnością zatrą się w mojej pamięci, jestem pewna, że postać Arsene pozostanie po latach podobnie wyrazista. Warto tutaj odwołać się do podtytułu: „Dżentelmen włamywacz”. Jest on o tyle trafny, że mamy do czynienia z przestępcą, a konkretnej - złodziejem, o bardzo wysokim poziomie kultury osobistej oraz imponująco rozbudowanym wewnętrznym kodeksie moralnym. Ponadto cechuje go ponadprzeciętna inteligencja i spryt, co - w połączeniu z mistrzostwem w sztuce kamuflażu - sprawia, iż jest on praktycznie nieuchwytny. Z grona pospolitych przestępców wyróżnia go przede wszystkim fakt, że nigdy nie okrada ludzi żyjących w niedostatku, jego ofiarami padają natomiast często osobnicy zamożni, którzy dorobili się swojej fortuny w nieuczciwy sposób bądź na ludzkiej krzywdzie. Ponadto Arsene niejednokrotnie samodzielnie rozwiązuje zagadki kryminalne i pomaga w schwytaniu jednostek postępujących nagannie z moralnego punktu widzenia. Ponadto wszystkich, zarówno swoje ofiary, jak i organy ścigania, traktuje z jednakowym szacunkiem i szarmancją. Tak więc autorowi udało się coś niezwykle trudnego - wykreował antybohatera, który nie tylko wzbudza sympatię czytelnika, ale wręcz przeciąga go na swoją stronę.
Zwykle jest to jedna z pierwszych poruszanych kwestii, jednak ja chciałabym skupić się na niej na koniec - a mianowicie okładka. Wydanie, które otrzymałam z wydawnictwa Zysk i S-ka ma twardą oprawę i przepięknie zaprojektowaną obwolutę, która przywodzi na myśl woluminy wydane przed laty. Znajduje się na niej co prawda wzmianka o serialu Netflixa, jednakże została ona wykonana w formie naklejki, która bez większego trudu można usunąć - ten element jest dla mnie bardzo istotny, ponieważ nie lubię serialowych oraz filmowych okładek.
W ostatnich miesiącach mam szczęście co do czytanych książek - rozczarowało mnie bowiem niewiele z nich. I „Arsene Łupin” zdecydowanie wpisuje się w tę dobrą passę - zarówno całość, jak i poszczególne komponenty oceniam zdecydowanie na plus. Mam nadzieję, że wydawca będzie kontynuował wydawanie tej serii, ponieważ są to takie pozycje, które zdecydowanie warto mieć na swojej półce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)