Słyszeliście już o tej serii? Nie? Spokojnie, po jakiejkolwiek recenzji już raczej zapamiętacie ją do końca i będzie Wam się kojarzyła w każdym sklepie. Niestety niekoniecznie pozytywnie, no ale ponoć nie można mieć wszystkiego...
Nr. recenzji: 260
Tytuł: „Pucked Up"
Autor: Helena Hunting
Tłumacz: Magdalena Siewczyńska-Konieczny
Liczba stron: 456
Data polskiego wydania: 17 kwietnia 2019
Wydawnictwo: Szósty Zmysł
W moim odczuciu: 4/10
Miller jest naprawdę dobrym hokeistą. Jak każdy sportowiec chciał korzystać z życia, więc szybko zdobył tytuł kobieciarza, który mógłby spotykać się z każdą dziewczyną. Tym razem jednak zakochał się na poważnie i od jakiegoś czasu stara się zdobyć serce Sunny. Dziewczyna jest również, całkowicie przypadkowo, [uwaga, tu ciężkie wyrażenie] siostrą chłopaka siostry Millera - oh, gosz. Chłopak nigdy nie był w żadnym poważniejszym związku. Chce jednak udowodnić, że będzie w stanie zrobić, co tylko będzie potrzebne. Jednocześnie zapisuje się jako wolontariusz na obóz dla początkujących hokeistów, aby pomagać dzieciakom. Tym razem zależy mu na pokazaniu się z jak najlepszej strony.
Pierwsze rozczarowanie nadeszło w momencie, kiedy ujrzałam tylną okładkę tej opowieści. O ile przód jeszcze jakoś wygląda, o tyle tył stał się po prostu niesmaczny. Zaczynając od książka, z którą chętnie pójdziesz do łóżka!, przez obrazek prawie roznegliżowanej dziewczyny, aż do... Cóż, nie mam nawet serca tego przytaczać. Tak samo, wybaczcie, aczkolwiek nie chcę wstawiać zdjęcia. Jak będziecie oglądać w księgarni to możecie z ciekawości zerknąć. Tylko podkreślam - na własną odpowiedzialność! Pamiętajcie, co się zobaczy, to się nie odzobaczy! Środek książki przynajmniej w teorii prezentuje natomiast całkiem niezłą fabułę. Nie różni się ona za bardzo od jakiejkolwiek innej książki z gatunku. Chociaż brakowało mi dobrego wstępu do powieści. Rozumiem, że zaczęliśmy opowieść trochę w poprzednim tomie. Aczkolwiek tych kilka wydarzeń zdecydowanie by nie zaszkodziło. Autorka nawet nieźle operuje piórem i przedstawia bardzo prosty, przyjemny w odbiorze styl pisania.
Jest natomiast jeszcze jedna sprawa, która jest tak bolesna, że pominąć jej nie sposób. Żarciki, którymi chciała nas uraczyć autorka, są jeszcze bardziej niesmaczne niż tył książki. Rozumiem, że mogę absolutnie nie mieć poczucia humoru. Niemniej, trzymajmy chociaż jakiś minimalny poziom, dobrze? Nie nadawajmy ksywek każdej rzeczy, która w jakimkolwiek stopniu przewinęła się przez sypialnię. Strońmy od opisów pająków [tak, tak, dobrze czytacie], które przez przypadek ukąsiły akurat w TAKIE miejsce. Nie opisujmy skutków i chwalenia się tym w mediach społecznościowych, nie proponujmy szukania porad na forach. Minimalny, naprawdę minimalny poziom. Chociaż wiadomo - gust to sprawa indywidualna. Jeśli ktoś z Was ma ochotę na podobne żarty i weźmie ze sobą do czytania największą chodzącą po świecie dawkę humoru, to naprawdę trzymam kciuki!
Osobiście muszę przyznać, że z książką to się nie polubiłyśmy za bardzo. Wydaje mi się, że zostanie w mojej pamięci na bardzo, bardzo długo. Choć głównie przez infantylizm oraz ugryzienie pająka. Borze liściasty, czy ja już do końca życia będę musiała zachowywać bezpieczny odstęp 3 metrów od ściany, gdy śpię?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)