Tytuł: "Jak upolować pisarza"
Autor: Sally Franson
Tłumacz: Joanna Dziubińska
Liczba stron: 377
Data polskiego wydania: 18 lipca 2018
Wydawnictwo: Znak
W moim odczuciu: 4/10
Dużo się nasłuchałam o "Diabeł ubiera się u Prady", więc stwierdziłam, że to porównanie może dobrze świadczyć o książce, a mało tego, również sam opis naprawdę mnie zachęcił. Stwierdziłam więc bez żadnych większych zawahań, że dobrym pomysłem będzie przeczytanie tej książki. Cóż...
Casey pnie się po szczeblach drabiny kariery w firmie People's Republic. Ma całkiem przyjemną wypłatę, jednak ciągle chciałaby się stać kimś jeszcze ważniejszym w firmie niż sam dyrektor kreatywny. Entuzjastycznie się zgadza, kiedy jej szefowa proponuje jej nowy projekt, w którym miałaby przekonać najsławniejszych pisarzy do wzięcia udziału w nowej kampanii reklamowej. Zaczyna z wielką werwą oraz zacięciem. Pierwszym na liście jest Ben, z którym prawdopodobnie popełnia już kilka błędów na rozmowie (picie alkoholu przed południem, kiedy cały dzień ma się zawalony pracą, szczerze najlepszym pomysłem nie jest), jednak wszystko kończy się dwoma sukcesami. Raz, ma swojego pierwszego autora do projektu, a dwa widzi nawet na umowie dopisek "Zadzwonię". Później dziewczyna odnosi kolejne sukcesy, nie widząc, że pewne rzeczy mogą się na jej pracy później odbić...
Na pierwsze zaskoczenie nie musiałam dużo czekać. Żyłam sobie w spokojnej bańce mydlanej, w której sobie myślałam, że będzie to powieść obyczajowa połączona z romansem. Dlatego właśnie tak ogromne było moje zdziwienie, gdy zaczęłam czytać i zobaczyłam, że generalnie 3/4 każdej strony zajmowały opisy. Opis na opisie, opis poganiał. Spytacie: co w nich było? Wszystko, totalnie wszystko. Od opisów kwalifikacji Casey, przez głupie retrospekcje, do których jeszcze zaraz przejdziemy, aż po rozpisywanie się o sposobach ubioru, wystroju, czy innych bzdetach. Jakby ktoś chciał czytać tę książkę od deski do deski i po prostu sobie nie odpuścił, twierdząc ambitnie, że przecież da sobie radę, to mogę mu na tym miejscu powinszować. Przecież to można kurwicy dostać, kiedy opisy są aż w takim stopniu głupie i totalnie nic nie wnoszące do książki. Po jakimś czasie, kiedy już powinniśmy znać każdy maluteńki szczegół z życia Casey, już troszeczkę zminimalizowano ilość opisywania wszystkiego dookoła, jednak nadal w świat dialogów wkraczaliśmy naprawdę, ale to naprawdę wolniutkim tempem.
Cóż, nic dziwnego, że ta opowieść finalnie zajęła 377 stron, napisanych naprawdę malutkim drukiem. Chciałam również na niego narzekać, ale wydaje mi się, że ludziom by dało do myślenia, gdyby książka miała na przykład 600 stron, więc maskowanie tej całej opisomanii pewnie przydało się wydawnictwu. Kolejną dziwotą tej książki jest zaskakująca ilość bohaterów. Poznajemy dość sporo pracowników firmy, poznajemy praktycznie cały zarząd, wszystkich znajomych Casey, jakiś 10 autorów... No bądźmy szczerzy, to jest cała masa bohaterów, a jak na obyczajówkę to może nawet fala powodziowa. A opis każdego z nich zajmował co najmniej stronkę. Naprawdę, genialny pomysł miała autorka, najpierw nas potorturuje opisami, a gdy będziemy błagać o litość to dowali nam taką dawkę bohaterów, że się przez tydzień nie dźwigniemy. Dodatkowo, ilość retrospekcji mogłaby pewnie spokojnie przebić rekord Guinessa. Przykład? Proszę bardzo. Dzieje się jakaś taka zwykła akcja. Przygotowywanie obiadu, jakieś tam zwykłe pogadanki o wydaniu książki. Nagle wkracza na jeden malutki akapicik retrospekcja odnośnie jakiegoś psa. Normalnie przecież z połowa czytelników to pominie, ale ten jeden co to przeczyta to dostanie kurwicy.
Podsumowując, nie posiadam zbyt przyjemnych uczuć, jeśli chodzi o tę książkę. Bardzo bym chciała powiedzieć, że mi się podobała i jest cacy, i w ogóle, jednak chyba nie jestem w stanie. Naprawdę, ta książka ma mnóstwo wad. Trochę ją ratuje całkiem przyjemna historia, która jest nam zaprezentowana, ba, nawet zawiera morał, który jest nawet dobrze poprowadzony. Niemniej, pomiędzy te kartki całkiem dobrej historii powtykano tyle jakiś takich dziwnych "wypychaczy" i Bóg wie, czego jeszcze, że po prostu przesadzono. 4/10, więcej nie jestem po prostu w stanie dać. A szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)