Nr. recenzji: 39
Tytuł: Penryn i kres dni
Autor: Susan Ee
Tom: 3
Seria: Angelfall
Liczba stron: 362
Data polskiego wydania: 2 września 2015
Wydawnictwo: Filia
Wydawnictwo: Filia
Gatunek: Fanstasy, Dystopia
Ocena: 5/10
Ocena: 5/10
Kolejne świetne znalezisko z biblioteki. Jak ja mam się zabrać za moje 64 książki, które mam na półce do przeczytania, gdy do wypożyczenia cały czas są takie cudowne nowości? Hmm... ja już nie mam pomysłów.
Wracając do dzisiejszej recenzji.
W końcu doczekałam się możliwości przeczytania ostatniej części serii Angelfall - Penryn i Kres Dni. Bardzo oczekiwałam na tę powieść, ponieważ ciekawiło mnie jak opowieść zostanie poprowadzona dalej. Czy będzie ciekawa, czy w końcu umrę z nudy?
Przypomnijmy, że na Ziemię przyleciały anioły, jednak nie są one takie jakich my się spodziewaliśmy. Chcą nas pozabijać lub sprawić, abyśmy stali się ich niewolnikami (zależy, na którego anioła traficie). Oprócz tego w ich szeregach zapowiada się na wojnę domową.
"Władzę najlepiej sprawują ci, którzy jej nie pragną."
"Kto wie, może bycie człowiekiem wymaga pewnej sztuki."
Opowiada dalsze losy Penryn - córy człowieczej walczącej o wolność rasy ludzkiej. Tak, i tym razem Raffe próbuje odzyskać skrzydła. Biedakowi to się cały czas nie udaje.
Po ucieczce z gniazda aniołów nasza wesoła gromadka (wraz z żywiącą się ludzkim mięsem Paige) musi się urywać. Cały czas knują sobie jak to mogliby tą Ziemię wyzwolić spod panowania aniołów, ale dopiero pod koniec, na tych ostatnich kilkudziesięciu stronach, nasi bohaterowie doszli do wniosku, że w sumie po co ten plan...
"Władzę najlepiej sprawują ci, którzy jej nie pragną."
Od pierwszej części zawsze liczyłam na coś więcej. Na rynku w tej chwili posiadamy tak wiele dystopii - powieści o końcu świata, że czytelnik może wybrać co mu się podoba. Sądzę, że na książce o apokalipsie spowodowanej przez anioły czekała spora gromada osób. Jednakże ja nie wyobrażałam sobie jak bardzo można namieszać w fabule, żeby tylko coś się działo.
Nie znajdziemy tutaj praktycznie żadnych nowych, ciekawych pomysłów na jej poprowadzenie. Schemat na schemacie, ze schematem się przeplata. Nie jestem w stanie nawet wam policzyć ile razy główni bohaterowie byli w gnieździe aniołów po jedną rzecz, ile razy napadali na jednego anioła, którego koniecznie chcieli się pozbyć i ile razy siostrzyczka Penryn była ratowana przez różnymi napastnikami, z którymi w teorii przecież sama by sobie całkowicie poradziła.
Cały czas miałam wrażenie jakoby to co właśnie się działo już gdzieś wcześniej się wydarzyło. W pewnym momencie zamknęła mi się książka. Dobre pół godziny przeskakiwałam przez strony, żeby znaleźć ten jeden fragment, na którym skończyłam. Co parę kartek wydawało mi się, że ja ten moment już czytałam.
Jedną z kwestii, które z pewnością muszę poruszyć jest Raffe. Stojący po naszej stronie anioł. Jego humory do końca życia zostaną dla mnie rzeczą nieodkrytą. Przeszedł wiele przemian i cała ta historia głównie odcisnęła się - nie na naszej głównej bohaterce - ale właśnie na nim.
Jeżeli jestem już przy bohaterach to było ich mnóstwo i człowiek po jakimś czasie po prostu prześlizguje się wzrokiem po kolejnych imionach.
Ale na te wszystkie nieprzyjemności muszą też być jakieś pozytywy!
I są. Wiele razy śmieszył mnie dopracowany komizm książki.
"- Nodobrapomyliłemsię. Przejdźmy do innych spraw (...)
- Chwila, chwila! Czy przypadkiem nie powiedziałeś przed chwilą, że się pomyliłeś? Czy właśnie nie tego słowa użyłeś? Pomyliłem się?(...) Jakże to pięknie pięknie brzmi w twoich ustach. Tak lirycznie. P-o-m-y-l-i-ł-e-m się."
- Chwila, chwila! Czy przypadkiem nie powiedziałeś przed chwilą, że się pomyliłeś? Czy właśnie nie tego słowa użyłeś? Pomyliłem się?(...) Jakże to pięknie pięknie brzmi w twoich ustach. Tak lirycznie. P-o-m-y-l-i-ł-e-m się."
Język nie jest jakoś specjalnie wzbogacony. Trudnych słów nie ma, ale autorka posługuje się stylem polegającym na "milionie opisów i dwóch dialogach". Wiem, że jest dużo osób niecierpiących czegoś takiego, więc celowo wam to zaznaczyłam.
Do wszystkich powyższych minusów musicie dodać jeszcze to, że Kres Dni tak w sumie się nie skończył. Przez długą i morderczą (także dla czytelników umierających z nudy) podróż, w końcu docieramy do upragnionej ostatecznej bitwy (trwającej oczywiście niecałe 10 - 15 stron, bo po co poświęcać więcej tak ważnej scenie) i kończymy na szybkim epilogu, który w sumie też nam nie rozwiał żadnych wątpliwości, ani w sumie nie daje pewności na ten happy end...
Jest to pierwsza moja opinia tak diametralnie odbiegająca od recenzji innych znanych mi recenzentów. Mnóstwo ludzi mówi: "jakie świetne zakończenie serii", ale moim zdaniem wcale tak nie było. Za dużo rzeczy pozostało niedokończonych i zbyt mało dla mnie było tego zakończenia.
"Kto wie, może bycie człowiekiem wymaga pewnej sztuki."
Kończąc: 5/10.
Na zakończenie jeszcze jeden cytat.
"Nie bierz tak wszystkiego
do siebie. Sprzedałbym pierworodnego syna, rodziców, słynącą z wypieku
pysznych ciasteczek babcię, miłość życia, obie ręce, nogi i prawe jądro
za możliwość odmiany losów ludzkości na lepsze. "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)